środa, 23 lipca 2008

Mokre i błota pełne Bieszczady.. ale najpierw Leliwa

Jest cudownie, jest bieszczadzko. Błoto nie ma nawet czasu zaschnąć na butach i spodniach, bo za chwilę rozmiękcza je kolejny deszcz, następna kałuża lub ponowny zjazd po błotnej ścieżce - szlaku....
Z Warszawy wyjechałem przed północą i w czasie podróży, gdzieś w Rzeszowie na stacji benzynowej postanowiłem najpierw odwiedzić Rymanów Zdrój. Byłem na miejscu przed szóstą rano. Zaparkowałem przed Leliwą. Wspominienia wróciły. Byłem tu ostatni raz 12 lat temu. Pamiętam, że gdy przyjechałem latem, to już nie mogłem być w Leliwie i zakwaterowano mnie w Zimowicie. Leliwa już była zamknięta i taką pozostała do dziś. Patrzyłem przez okna, wspinałem się po balkonach, tarasach i zewnętrznych schodach. Patrzyłem przez okna. Znalazłem świetlicę i jadalnię. Widziałem korytarz na moim piętrze, ale nie mogłem wejść do wnętrza by choć spojrzeć do mojego pokoju, bliźniaczek, Szakuła - Łukasza czy też Marty. Marto Leliwa umarła. W ostatniej chwili zdążyliśmy przesiąknąć klimatem tej willi by teraz móc patrzeć na nią z żalem, ogromnym żalem. Patrząc na nasze wspomnienia poczułem, a rzadko mi się to zdarza, upływ czasu i przemijalność tak wspaniałych chwil , których nigdy nie doceniamy gdy trwają, gdy mamy 14 lat...
Polonia i Zimowit działają, Maria jest nadal piękna, Zofia w remoncie, Eskulap odnowiony a Stomil już ukryty pośród drzew, które przez 12 lat nieźle urosły. Kościół też wypiekniał, tylko Tabor się w ogóle nie zmienił. Celestyna, Klaudyna i Tytus nadal swoim słonym smakiem wykrzywiają usta kuracjuszy i...leczą ich z chorób, które tu ze sobą przywlekli.
Szybko stąd wyjechałem. Żal, żal mi tych chwil i Leliwy. Gdyby nadal funkcjonowała bym się cieszył i sprawdził czy w naszej klasie na poddaszu, przy ścianie obok okna po lewej stronie jest mój wpis. A tak jestem smutny.
Dojechałem do Jaworca, auto zostawiłem na parkungu poniżej. Pokój w werandzie mam fantastyczny. Z początku chciałem ten dzień spędzić odpoczywając, gdyż w końcu całą noc jechałem, ale po jakimś czasie zaopatrzyłem się w laminowaną mapę, spakowałem plecak, ubrałem kurtkę, spodnie "drużyny" oraz stuptupy i ruszyłem na czarny szlak w kierunku Połoniny Wetlińskiej. W wielu miejscach ścieżka zamieniała w szeroką drogę rozoraną przez traki zwożące drewno ze stoków. Zrobiłem krótką przerwę na jagodowym polu, a potem wyszedłem z lasu już w kierunku Przełęczy Orłowicza. Na stoku Smereka spotkałem trójkę wędrowców - dwóch mężczyzn i kobietę, w sile wieku i razem z nimi doszedłem na Przełęcz. Zaczął padać deszcz. Zrobiłem kilka zdjęć przez chmury w obie strony - na północ i południe. Przy porywistym wietrze i deszczu zacinającym jakby od dołu doszedłem skalnym grzbietem na Smerek. Po kiliku chwilach postoju w chmurach zacząłem schodzić. Podejście było w miarę łagodne w kilkoma cięższymi tylko podejściami. Zejście natomiast było jednym wielkim, a w niektórych miejscach niesamowicie stromym, zjazdem błotnym. Na szczęście umiem dosyć dobrze poruszać się po stromych stokach no i nie bałem się o buty, więc w efekcie ani razu nie władowałem się tyłkiem w błoto. Jednak jak już doszedłem do mostu na Wetlinie błotna maź oblepieła mnie szczelnie do łydek, a po wewnętrznej stronie ud prawie do czterech liter... W Kalnicy kupiłem piwo, które w ogóle mi nie smakowało i które po kilku łykach wylałem. Do schroniska dotarłem totalnie przemoczony. Jedynie kurtka dała radę i plecak tylko zwilgotniał delikatnie. Przebrałem się, rozwiesiłem zgnojone ciuchy i wyciągnąłem wkładki z butów. A w jadalni zaczęły się śpiewy, które rwały do... trudno powiedzieć. Wykąpełem się przed dziesiątą - wspaniała ciepła woda - a potem jeszcze gdzieś do 23.30 towarzyszyłem tej garstce młodych wędrowców przygnanych tu przez deszcz. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem w tym cieplutkim śpiworze w małym pokoiku na werandzie. Rano zjadłem jajcówę, oddalem telefon do ładowania, porozmawiałem z Markiem i Dorotą - on prawnik ona anglistka - a potem zdecydowałem się na podróż do Ustrzyk. Ciągle pada. Jutro ma się przejaśnić. Fajnie by było bo chcę wejść od wetliny na Połoninę Wetlińską. A na zdjęciach Rymanów Zdrój. Na pierwszym martwa Leliwa...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

hej braciszku!
powróciłam z obozu bardzo ciężkiego dla mnie... przemoczona przemarznięta i osłabiona, ale ostatnie dni kiedy lepiej sie czułam i kiedy już wszystkim głupoty przychodziły do głowy, były naprawdę fantastyczne. Ale to nie to samo co wypad w Bieszczady. Brakuje mi tych gór dlatego zbieram pieniądze i chce wyjechać jeszcze we wrześniu w Bieszczady, chyba że po kolejnym obozie będę miała dosyć gór... ale myślę, że to jest niemożliwe. Chyba sobie nawet nie wyobrażasz jak jestem szczęśliwa że wróciłam do domku, chociaż na chwilę. Czekała na mnie gorąca kąpiel, pyszna kolacja i świetnie wysprzątany pokój, siostra ze wspaniałymi urodzinowymi kolczykami...no i zatroskana mamusia, która strasznie martwiła sie o córeczkę... za to ją kocham! No i czekała na mnie najwspanialsza malinowa koza na świecie!! jak tylko ja zobaczyłam to dosiadłam ją i pomknęłam do lasu!! Cudowny rower już sie nie mogę doczekać kiedy ponownie na niego wsiądę!! Dziękuję braciszku!!! Ciebie też kocham i ciesze sie że jesteś taki jaki jesteś i proszę Cię nie zmieniaj się!
Natalia:*

beallyec pisze...

Miałam 11 lat, gdy od października 1976 roku do lutego 1977 roku, spędzałam czas, jako kuracjuszka w szpitalu uzdrowiskowym LELIWA. Długie dni poza rodzinnym domem.Było mi bardzo ciężko, ale wspominam wspaniałych wychowawców.Szczególnie Pana Stanisława Mazurkiewicza - cudowny człowiek,erudyta,nauczyciel.
Tyle wówczas się działo...LELIWA kwitła życiem dzieci i młodzieży. Szkoda, że to miejsce zostało opuszczone i zapomniane.