wtorek, 18 sierpnia 2009

Tam gdzie w Polsce rodzi się każdy dzień....

Ubiegłą sobotę i niedzielę postanowiliśmy z Moniką spędzić w okolicach Puszczy Białowieskiej. Wyjechaliśmy kilka minut po północy. Pierwszym naszym celem było sztuczne Jezioro Siemianowskie stanowiące granicę Polski z Białorusią. Dotarliśmy na miejsce pół godziny przed wschodem słońca. Tuż przy grobli spotkaliśmy miejscowego wędkarza (Ryby od tygodnia nie brały). Weszliśmy na groblę i okazało się, że ten trzeci w naszym kraju co do wielkości sztuczny akwen przecinają...tory kolejowe. Dwa tory w kierunku białoruskiej granicy, po których prowadzony jest transport towarowy. Na środku jeziora wzniesiono żelazny most! Niesamowite!


Chwilę przed narodzinami kolejnego dnia, na który czekaliśmy wpatrzeni w coraz bardziej pomarańczowe chmury i błękitne niebo, na delikatnie pomarszczone wody wypłynęli swoimi malutkimi łódkami wędkarze. A potem zaczął się jeden z najpiękniejszych rytuałów, jaki można zobaczyć stąpając po tej ziemi. Słońce zaczęło przebijać się przez horyzont. Najpierw delikatnie wysunęło czubek głowy, rozejrzało się dookoła, a potem hyc do góry i już raziło tak, że nie sposób było w nie spojrzeć po raz wtóry! Nie powoli, majestatycznie, nie tak jak się spodziewaliśmy, tylko z zaskoczenia - hop i jestem! Piękne!!!


Po kilkukilometrowym spacerze po grobli, pojechaliśmy do trzech wsi, które tworzą region Otwartych Okiennic - całą zabudowę tych wsi tworzą drewniane domy, z ozdobnymi okiennicami i narożnikami. Ładne, ale jakoś nie czułem klimatu, po przeżyciach poranka. Tylko cerkiew we wsi Puchły i starsza kobieta zmierzająca z pobliskiej osady na mszę, wydały mi się godne uwiecznienia.


Zamierzaliśmy nocować w Białowieży, w sercu Puszczy Białowieskiej. Nasze plany jednak szybko zweryfikowaliśmy już na rogatkach miejscowości! Na 10 mijających nas aut, jedno było miejscowe, jedno spoza województwa, a osiem z Warszawy (łącznie widzieliśmy nawet 5 WF czyli z naszej dzielnicy!). Nie mieliśmy pojęcia, że Białowieża stała się kurortem weekendowym "warszawki". Naprawdę kurortem, bo jadąc od Hajnówki w mieście mija się kilka ekskluzywnych hoteli ze spa, sauną i kosmicznymi cenami.


Czas na śniadanie! Ja mam fazę na jajecznicę. Szukamy. Na parkingu przy PTTK nie dają śniadań,a obiady z mrożonek. W pobliskim hotelu restauracja i jej klientela wyglądają jakby oczekiwali na przyjazd brytyjskiej królowej (nawet nie zerkamy do cennika). Szukamy sklepu - nie ma, zamknięte, święto. W Muzeum jest restauracja. Dają śniadania. Szwedzki stół - 30 zł od łba! Kelnerka zgadza się na deal - Monika je chlebek, zimne przystawki itd, a ja na ciepło czyli jajcówę!Płacimy za jedną osobę.


Jestem zmęczony po nocnej podróży więc nie mam ochoty na Muzeum. Podobno fajne ale nie można go zwiedzać bez przewodnika i 23 innych chętnych osób.Płaci się za bilet i przewodnika osobno. Paranoja. A to dopiero początek. Chciałbym wejść do ścisłego rezerwatu. Akceptuję to, że trzeba tam iść z przewodnikiem. I znowu trzeba kupić bilet i zapłacić dodatkowo przewodnikowi - 114 zł! Taniej w grupie, ale nie po to wyjechaliśmy z Wawy, by to co najfajniejsze doświadczać w towarzystwie trzech obcych rodzin i ich 7 rozwrzeszczanych dzieci, które gówno obchodzi gdzie są, bo czekają na obiad w McDonaldzie.


Przypadkowo jesteśmy świadkami rozmowy "dyspozytorki" PTTK z jednym z przewodników. Pan Stasiu, Józiu, czy Władziu, już nie pamiętam liczący sobie bez mała 70 wiosen, nie wiadomo, czy wytrzyma trzy godzin marszu więc prosi o skrócenie wycieczki, a "dyspozytrka" wyjaśnia mu, że turyści i tak nie wiedzą za co zapłacili, nie znają planu wycieczki, więc przewodnik może z kilku punktów swobodnie zrezygnować. O niższej zapłacie słowa nie było! Kupujemy dokładną mapę puszczy i szybko znikamy. Z kempingu w Białowieży, który wygląda jak parking na namioty, też rezygnujemy i rozbijamy się w na leśnym kempie w pobliskich Grudkach (gorąco polecamy - świetne miejsce i klimatyczne kibelki).


Kolejnym punktem był miejscowy skansen, który niczym mnie nie zachwycił (kto mnie zna, ten wie, że uwielbiam skanseny - ale tu nie było nic godnego uwagi). MOże dlatego, że organizacja tego miejsca nie trzymała się kupy - żadnej strony, informacje tylko w folderze napisanym po białorusku (bo polskie się skończyły). Jednak mimo wszystko w tym miejscu nieoczekiwanie znaleźliśmy coś cudownego. Dzień wcześniej jakaś firma robiła tu imprezę integracyjną i nie zebrała jeszcze swojego sprzętu. Pod drewnianą wiatą wisiały płócienne, plecione, świetnie wykonane hamaki! Po prostu odlot - tak wygodne!


A Puszcza? Zwiedziliśmy ją sami korzystając z darmowych, wytyczonych szlaków. Jest piękna. Dorze się w niej odpoczywa spoglądając na monumentalne drzewa. Na pewno zobaczyliśmy więcej, niż gdybyśmy poszli do ścisłego rezerwatu - jak sprawdziliśmy i policzyliśmy, w te trzy godziny, to grupa jest w stanie dojść z Białowieży do granicy ścisłej ochrony, przejść się kawałek i wrócić. Nie warto! Lepiej iść ścieżką edukacyjną "Żebra Żubra" na zachód od Białowieży. Dla nas ten wyjazd też był nie tylko odpoczynkiem, ale i edukacją - miejsca popularne turystycznie trzeba omijać, a na wszystkie wyprawy zabierać swoje jedzenia. Dwa dni później kupiliśmy lodówkę samochodową:)


A co do jedzenia na koniec opowieść o naszym obiedzie w Białowieży:)
Kiedy przyszedł ten czas okazało się, że została nam tylko jedna niesprawdzona przez nas restauracja - Restauracja Carska. Dwa kilometry za Białowieżą car Mikołaj II w 1903 roku kazał wybudować dla siebie dworzec kolejowy, na który mógłby zajeżdżać jego prywatny pociąg - car uwielbiał polować w Puszczy Białowieskiej. W 2005 roku zrujnowany budynek przepięknie odrestaurowano i urządzono klimatyczną restaurację z polsko - rosyjskim menu. Obiadu nie zjedliśmy... Pierogi ruskie 40 zł, Polędwica wołowa 60 zł.... Wypiliśmy dwie kawy - 30 zł. I głodni wróciliśmy do miasta.

środa, 12 sierpnia 2009

Folk Festiwal Krotoszyn 2009

Trudno mi powiedzieć jaki był tegoroczny folk pod względem artystycznym, bo raczej nie słuchałem muzyki, a szukałem obrazów. Toteż dla mnie numerem jeden był występ Gadającej Tykwy, z bogactwem ich instrumentarium i krótką rozmową z Sebastianem. Sebastian występuje teraz w Gadającej, a niegdyś był członkiem Yerby Mater. Wypadek samochodowy w drodze na krakowski koncert przeciął historię zespołu. Maniek odszedł do Pana, Rafał od nowa uczy się żyć, wraca podobno do zdrowia, Bart zajął się Masalą, a Sebastian Tykwą... Przynajmniej Gadająca Tykwa wykorzystuje podobne instrumenty jak Yerba...
Ciekawy był też występ hindusów, ze względu na taniec, akrobatykę i ogień....
A góral z De Press piłował beczkę...buhaha




















Woodstock 2009 - było pięknie

Nie będę opisywał zdjęć, myślę, że nie potrzebują żadnego komentarza - po prostu spojrzyjcie na nie i poczujcie to, co ja - było pięknie. Jurek stwierdził, że był to najpiękniejszy, najspokojniejszy, pełen wzajemnego szacunku Woodstock. On o tym mówił, ja to czułem, spacerując przez osiem dni z aparatem pośród ludzi. Wracamy tu za rok i pewnie ponownie nie będziemy do końca wiedzieli kto gra, kto wystąpi na ASP, bo pragniemy poczuć tylko ten wyjątkowy, niespotykany nigdzie indziej, klimat...
I co można? Pewnie, że można. Szanujmy się!

Woodstock 2009