piątek, 20 marca 2009

List od Ireny - Dziękuję za dobre słowa!

Irena jest dla mnie osobą na wskroś przesiąkniętą sztuką filmową. Nie wyobrażam sobie myślenia o niej w oderwaniu od kina i nieraz wydaje mi się, że gdyby tylko zrobiła jeden krok, w kierunku, którego nikt z nas nie zna, sama stałaby się częścią filmu – nie aktorem, ale bohaterem. Na stałe wymazałaby się z rzeczywistości. Mamy na pewno jedną wspólną cechę – nie podoba nam się to co widzimy wokół siebie i staramy się, chyba dość często, uciekać w nasze własne wyimaginowane światy – dobre, raczej nie nowoczesne.

Poznałem ją we Wrocławiu podczas, a jakże, Festiwalu Filmowego Era Nowe Horyzonty. Znajoma Agi i Sławka. Irena spojrzała na mnie, spojrzała na Edith (na zdjęciu) i stwierdziła, że warto nas ze sobą poznać A potem była wspaniała znajomość z Edith, która trwa do dziś, moje nieudane próby przeprowadzki do Bielska – Białej i niepotrzebne wyrzuty Ireny, że nas swatała jednak tylko dzięki Irenie, Edith i całej tej sytuacji, zostałem postawiony przed koniecznością podjęcia trudnej decyzji – przeprowadzki do Warszawy. Nie żałuję
Teraz Irena napisała do mnie list inspirowany moimi fotografiami:

„Przepraszam Arku, że zajmuje Ci czas. Od dłuższego czasu nie wchodziłam na twoja stronę i przeżyłam szok. Tyle nowych opisów i zdjęć. Niektóre jak zwykle podziałały na mnie niesamowicie. I dlatego postanowiłam napisać.
Warszawa miasto które kocham, nie znoszę, chwilami nienawidzę. A jednak gdzieś głęboka nie uświadamiając, jak ja strasznie kocham te mury. W twoich fotografiach zobaczyłam tą miłość i przywiązanie do tego miejsca. Nie żałuje ani przez minutę opuszczenia tego miasta. Ale kocham go kiedy samotnie mogę przemierzyć. I jak by na nowo odkrywam. Z miesiąc temu byłam w tych okolicach u lekarz. Poszłam samotnie na spacer wokół Kościoła zawsze jak znajduje się w tej okolicy. To on mnie przyciąga i fascynuje od lat. Miałam trochę czasu i mogłam spokojnie pochodzić i popatrzeć na tą piękną budowle. Nie wiem czy wiesz, ale ten kościół ocalał z zagłady miasta, on Hala Mirowska, Hala Gwardii i tylko klika naście kilometrów gruzu. Pamiętam takie jedno zdjęcie z wystawy. Ten kościół , jakieś pięć kilometrów w obrębie niego gruzu. Ten widok utkwił mi chyba na zawsze w pamięci.
Zawsze wydawało mi się, że nie cierpię Warszawy jako miasta, tego zgiełku i bieganiny, snobstwa i obcości. Dwa lata temu miałam kurs komputerowy, na którym poznałam ciekawych ludzi z mojej byłej firmy. Były to same kobiety z innych miast. Całymi dniami siedziały w Złotych Tarasach. Szkoda mi ich było. Zaproponowałam wycieczkę po Starówce. I one w rozmowie mi uświadomiły jak ja bardzo kocham to miasto, pewnie jego mury i historię. Jakieś rok temu odwiedziła mnie Edyta. Najpierw spędziłyśmy czas w Muranowie, oglądając „Meduzy”, potem odwiozłam ją do koleżanki. Były umówione w Alejach Jerozolimskich. To był zimny wiosenny dzień, sobota. Nikogo na ulicach. Dotarło do mnie, że jestem niedaleko Nowego Światu. I postanowiłam przejść samotnie Starówkę. Spędziłam chyba ze trzy godziny. Łażąc i zaglądając w każdy kąt, patrząc co się zmieniło. Odwiedzając wystawy antykwariatów, miejsca gdzie nie ma już moich ukochanych kin, gdzie spędziłam pół życia. Pomogło mi to, że na ulicy była kompletna pustaka. Zrozumiałam, że to miasto jest częścią mnie i tak już pozostanie.
Łochów to okolica w której przez dziesięć lat spędzałam z dziećmi wakacje. To były Urle jakieś 5 km od Łochowa, tam łażąc po polach i lasach, pierwszy raz podjęłam decyzje o wyprowadzce z Warszawy, zajęło to mi dziesięć lat i niczego nie żałuje. Teraz mogę podziwiać naturę i patrzeć jak się zmieniają pory roku. I każda z nich jest cudowna i wnosi w moje życie coś nowego.
Twoje fotografie tak na mnie podziałały, że wyruszyłam w tą nostalgiczną podróż.
To wszystko. Pozdrawiam
Irena

PS: Dzięki za blog, zawsze znajdę coś co pobudza mnie do refleksji. Zazdroszczę Ci, ja uwielbiam sama przemierzać różne okolice, tylko nie potrafię robić zdjęć i to co widzę zamykam w sobie. Ale zdarza się tak jak przy okazji twoich zdjęć odnajduje te emocje i te chwile, które zewnętrznie tracę. Jednak one gdzieś głęboko zostają we mnie. Myślę o trzech fotografiach zrobionych po studniówce.
Nie wiem czy umiem to dobrze wyraź kiedy fotografujesz naturę, to jakby w momencie zachwytu nad nią. Kiedy fotografujesz ludzi, to czuję twój ciepły stosunek do nich. Jakąś lekką wiążącą was emocjonalność. A tak w ogóle to przez twoje fotografie przemawia wielka pasja, refleksja, zatrzymanie chwili, takie delikatno melancholie spojrzenie na świat. I to się składa na rewelacyjny tytuł „Kolekcja oka mgnień”

sobota, 14 marca 2009

Wieczór Warszawy i Kościół św. Augustyna - moja parafia:)












Wracając z wystawy Tomka nie chowałem aparatu. Zrobiłem kilka zdjęć po drodze, a na koniec na dłużej zatrzymałem się 300 metrów przed domem, na dziedzińcu kościoła św. Augustyna. Tamtejsza latarnia od dawna mnie kusiła, a dziś przy sztucznym świetle, z długim cieniem i czerwonym murem, wyglądała tak, jak chciałem....

Venezia Tomka Budzyńskiego










Tomek, to mój kolega z zajęć języka czeskiego, to również miłośnik włoskiego miasta na wodzie i fotograf. I tyle wystarczy. Fotografuje Venezie, a przez znajomość z nim ja pojawiłem się na jego wystawie. Nie żałuję, bo zdjęcia są wykonane w bardzo ciekawej technice. Tomek, twierdzi, że jego metoda fotografowania przez transparentną plastikową błonę jest prymitywna. Ja tak nie uważam, bo nauczyłem się dzielić metody na skuteczne i nie. Jego jest skuteczna:)

10 lat NATO i Krakowskie Przedmieście





Z okazji 10-lecia naszej obecności w NATO na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskieg(!) zorganizowano pokaz militarny. No fajnie, pacyfistycznie:) Ale Rosomak był nielada atrakcją. A potem poszedłem na Krakowskie Przedmieście....

wtorek, 10 marca 2009

Co za tydzień...

Poprzedni tydzień był totalnie nienormalny i dobrze,że się skończył...Poniedziałek, to taka cisza przed burzą, we wtorek czeski, z knajpianego spotkania grupy nic nie wyszło, bo mało nas było a Petr (lektor) następnego dnia jechał do Pragi a wcześniej miał kilka godzin wykładów na UW, więc przełożyliśmy na dziś:) Wróciłem do domu, w nocy TO SIĘ STAŁO, ale nie zauważyłem nic niepokojącego i dopiero wieczorem policjanci, stojący pod domofonem, poinformowali mnie, że ktoś mi auto zdemolował. Mądre chłopaki przeszukali auto i znaleźli mój warszawski adres. "Nieznani sprawcy" zostawili ślady butów na masce i dachu Dronka, wybili szybę od strony kierowcy, zniszczyli mechanizm szyberdachu, pocięli uszczelki na oknie od strony pasażera, ukradli radio, które nawet nie było podłączone i rozwalili półkę.
Po załatwieniu formalności na Policji odstawiłem Dronka na parking strzeżony i załatwiłem sobie wolny piątek, by odwieźć go do Krotoszyna. W czwartek zanim pojechałem do domu, poszedłem na koncert kapeli z Olsztyna - Transsexdisco - której managerką jest Marta Niebieska Koszulka z Pokojowego Patrolu. Zrobiłem trochę zdjęć, a potem o 23 musiałem taksówką wracać na Woronicza, bo scenariusz na piątek się zmienił. Zrobiłem nową wersję, zostawiłem u ochrony i taksówką wróciłem do domu. Byłem już spakowany, więc tylko zabrałem bagaże i poszedłem na parking.
Dronkiem bez szyby, w dwóch polarach i kurtce, jechałem do domu nieco ponad cztery godziny. Zmarzłem, ale moim największym problemem były łzawiące od ciągłego ruchu powietrza wewnąttrz auta.
Weekend był w miarę spokojny, ale za to pełen atrakcji:) W piątek trochę pospałem i potem pojachałem do kaflarni w Zdunach. Tam umówiłem się na zdjęcia nowych kafli na 27 marca (bo wczesniej zadzwonił do mnie Józef z Cieszkowa i na 27 marca ustliliśmy termin podpisania ostatecznej umowy notarialnej, związanej z zakupem przeze mnie działki budowlanej w Jankowej)i sppotkałem, całkiem przypadkowo, Włodka Ćwira z kaliskiego liceum plastycznego. Pokazał mi swoje nowe rzeźby, ceramikę i pogadaliśmy o decentryźmie. To taki nurt, który mnie kręci w fotografii, a Włodek poszukuje jego realizacji w rzeźbie.
Popołudniu pojechałem do Poznania na otwarcie wystawy z okazji rozpoczęcia Obchodów Dnia św. Patryka. Spotkałem po chyba trzech latach Krzysia Schramma, szefa Towarzystwa Polsko - Irlandzkiego, poznałem jego dwuletnią córke, Helenę no i w końcu ponownie zobaczyłem się w Driadą (Lidią) i Kotką (Martyną). Po wystawie zdjęć z Irlandii, obejrzeliśmy największy meteoryt, który został znaleziony w Europie - w Morasku, koło Poznania oraz taki piękny, trzymetrowy obelisk z Egiptu z mnóstwem fajnych hieroglifów. Z Muzeum Archeologicznego pomaszerowaliśmy do Brogansa na koncert Shanon, a potem do czeskiej knajpy, a przed trzecią dziewczyny się zwinęły i ja z kolegą, którego imię wyleciało mi z głowy (40 lat, barman i kucharz)poszedłem do knajpy prowadzonej przez jego znajomych barmanów. W środku klimat Peji:) Hip-hopy, łysi, dresy, kaptury i dziewczynki co zapomniały założyć spódniczki i w samych paskach przyszły... Ale barmani ok. Wytrzymałem godzinę, poszliśmy na dworzec, tam kolegę pożegnałem i z nadzieją na godzinkę snu poszedłem do poczekalni, którą właśnie zamykali (przerwa na sprzatanie od 4 do 5 rano) Więc po godzinnym koczowaniu, posadzka, ściana, parapet, spacer, w końcu podstawili pociąg do Jarocina. 5.30 odjazd i dwie godziny i jedną przesiadkę później byłem w Krotoszynie. Miły pan taksówkarz, o którego obecnośc modliłem się po drodze, zawiózł mnie do domu. Zasnąłem ułamek sekundy przed zetknięciem mojej głowy z poduszką.
Spałem do piętnastej i się nie wyspałem. Spotakałem się z Martyną, a ppotem wróciłem do domu i znowu spałem. A w niedzielę jeszcze raz odwiedziłem Martynę i pojechałem na wycieczkę do Zdun i Perzyc, na cmentarz niemiecki - gdzie leżą Theodor, Barthold i Emma Kettner, których śmierć trapi mnie od kilku lat. Emma zmarła 5 grudnia 1918 roku, dzien po swoich siedemnastych urodzinach i tego samego dnia odszedł, pochowany w tym samym grobie Theodor (miał jak dobrze pamiętam 26 lat). kawałek dalej leży kolejna tablica, która była umieszczona nad grobem Berholda, który zmarł 24 lutego 1919 roku. Miał 25 lat. Nie mam pojęcia co się stało, jak zginęli, bo chyba nienaturalnie. To czas Powstania Wielkopolskiego. Może coś się wówczas wydarzyło w Perzycach. Pewnie nigdy nie dowiem się jak odeszli....
O 14 miałem pociąg do Ostrowa, godzinę czekałem, a w trakcie oczekiwania zrobiłem dwa fajne zdjęcia - infrastrukturę kolejową:) i kolejarza.
Pospieszny "Sudety" do Warszawy ma zazwyczaj siedem wagonów. Dziś miał cztery. O ścisku jaki panował powiem tylko tyle, że całą droogę spędziłem w łączniku pomiędzy wagonami, stojąc.
W trakcie podróży zepsuł mi się telefon. Pękł wyświetlacz, ale z zewnątrz nie widać żadnych śladów uderzenia. Dziwna sprawa.
No i to był tydzień. Dziwny, ale bardzo intensywny. Dronek zostal w Krotoszynie, bo Daniel musi mu jeszcze nowy szyberdach zrobić. Zresztą nie będę go już zabierał do Warszawy. Policjanci stwierdzili, że moje auto kusi, bo jako jedyna na parkingu ma poznańskie blachy.Chyba mogę w to uwierzyć, a ponieważ po naprawie nadal będzie miało taką samą rejestrację, więc nie zamierzam go narażać na ponowne spotkanie z nożem, butami i głupotą.

Ostrów Wielkopolski - kolejowe klimaty


Św. Patryk w Poznaniu - Krzyś, Martryna, Lidka i Shanon










Transsexdisco w Dobrej Karmie - Warszawa