wtorek, 12 czerwca 2012
Statki kosmitów nie odleciały....
No właśnie tego mi było trzeba - pobudki. Ale pobudki w sensie wyjścia z pewnego rodzaju letargu i powrotu do wędrówek, powrotu w góry. Żeby mieć pewność, że jednak wyjdę na szlak, a nie zrezygnuję w ostatniej chwili, zabrałem Siostry.
Po 18.00 wyjazd z Krotoszyna, około 22.00 Jelenia Góra, Magda, rozmowy, przepakowanie, dwa łyki mokrego i do Karpacza. Jest 2.00 przed ranem. Pierwsze "schody". Nie zabrałem mapy, mam jakieś wydruki z internetu, niedokładne. W końcu odnajdujemy czarny szlak.
Zaczynamy wchodzić w świetle czołówek, a przy każdym spojrzeniu w kierunku lasu, widzimy błyskające pary oczu. Zwierzyna czeka na świt... Szybko okazuje się, że pomyliłem szlak. Czarny - dobrze, tylko, że nie ten czarny. Zamiast od wschodu, wchodzimy na Śnieżkę od zachodu. Myślę, "nie ma tego złego". Potem okazuje się, że pomyłka wyjdzie nam na dobre. Kamienie, stromo, kijki do treningu stają się przedłużeniami rąk, wspinamy się na nich - napęd na cztery kończyny sprawdza się w górach;)
Widzę śnieg, wielkie połacie, wysoko przed nami. Śnieg zamienia się w wielkie połacie suchych, martwych drzew...Idziemy wyżej, co jakiś czas podziwiamy panoramę za naszymi plecami. Słonce, czerwona kula, powoli przebiją się przez mgły - chmury. Dolina otulona białą, zwiewną kołdrą, śpi pogrążona w tym puchu. Widzę śnieg, pewnie to drzewa, martwe. Jednak to śnieg. Jesteśmy obok starego lawiniska. 19 duchów osób, które zostały tu już na zawsze siedzi na skałach wpatrując się to w nas, to w śnieżną połać...
Idziemy. Skalna droga po jakimś czasie zamienia się w równiutki bruk. Autostrada na szczyt. Za potokiem schronisko, a dalej wybór - autostradą wokół szczytu, lub prosto "na kreskę", stromo pod górę, aż do celu.... Oczywiście, że idziemy "na kreskę". W połowie drogi wiem, że wcale nie jest to szybsza droga. Śliskie od mgieł kamienie, stopnie kamiennych schodów, które pokonuje się z podparciem. Czułem się jak mały chłopiec, dla którego te schody jednak są jeszcze ciut za wysokie.
Jestem na górze. Statki kosmitów nie odleciały. Śnieżka. Znajduję suchą ławkę schowaną pod zabudowaniami, rozkładam kuchenkę gazową, gotuję wodę. Na szczyt dociera Natalia z Karoliną. Woda bulgocze. Będzie miętowa herbata od Magdy. Cel, czyli wypić gorącą herbatę o 5 rano na szczycie Śnieżki, zrealizowany!
Powoli zbieramy się do powrotu. Droga w dół okazuje się początkowo niezwykle malowniczym spacerem pośród kosodrzewiny. Pomyłka na samym początku wyprawy wyszła nam na dobre, bo: po pierwsze gdybyśmy tędy wchodzili to zamiast tych widoków, przez większość trasy podziwialibyśmy własne buty wlepiając wzrok w ścieżkę, a nie w Śnieżkę. Po drugie zejście jest tam w pewnych momentach tak strome, że lepiej się stało, iż nie było ono wejściem. Brakło by nam czasu.
Aha, czas!!! Zatem pędzimy na dół, bo o 11.02 z Jeleniej Góry odchodzi pociąg, którym Siostry wracją przez Wrocław do Krotoszyna. Zaczynamy schodzić przed 7.00, na dole jestem po dwóch godzinach forsownego marszu. Docieram do asfaltu i pierwszego hotelu. Na recepcji zamawiam taksówkę. Nasz samochód stoi na przeciwległym krańcu Karpacza. Jakieś 40 minut spaceru, a dla nas każda minuta cenna. Natalia kilka minut po mnie melduje się przy hotelu. Czekamy na Karolę, która pojawia się w momencie, gdy taksówka zajeżdża na parking. Dojeżdżamy do auta. Przesiadka i zmykamy do Jeleniej Góry.
Magda zawozi dziewczyny na dworzec. A ja cieszę się, że już nie muszę się nigdzie ruszać samochodem, który nie ma ważnego badania technicznego. Zrobię je jutro przed podróżą do Breslau...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz