czwartek, 7 czerwca 2012

Capa uciekł z Easy Red...

Tego posta miałem napisać wczoraj, ale elektrycy postanowili w moim bloku zewrzeć dwie fazy i prądu nie było do północy... Wczoraj był 6 czerwca. Dla całego świata, a szczególnie dla Amerykanów, to dzień pamięci o żołnierzach, którzy tego dnia w 1944 roku lądowali na plażach Normandii, by 11 miesięcy później przyczynić się do upadku Trzeciej Rzeszy. Dla mnie ten dzień jest osobistym dniem pamięci o pewnym fotografie, korespondencie wojennym. Był węgierskim Żydem, nazywał się Endré Ernő Friedmann, ale świat zapamiętał go jako Robert Capa. Dlaczego o nim pamiętam? Bo moim zdaniem to człowiek, który zrobił 79 najważniejszych zdjęć XX wieku... Capa jako jedyny dziennikarz, fotograf, zdecydował się na lądowanie z pierwszą (!) falą amerykańskich żołnierzy. Trafił na odcinek "Omaha" w sektor "Easy Red" wraz z żołnierzami 116 pp 29 Dywizji Piechoty Amerykańskiej... John Steinbeck, w "Popular Photography" napisał: "Capa udowodnił według mnie ponad wszelką wątpliwość, że aparat fotograficzny nie jest chłodnym mechaniczny, narzędziem. Podobnie jak pióro, jest wart tyle ile człowiek, który go używa. Jest wzbogaceniem serca i umysłu". A jak lądowanie na plaży "Omaha" wyglądało okiem Capy: "Wokół wybuchały bomby, płytka woda gęstniała od trupów, a Capa przyłapał się na tym, że w kółko powtarza słowa, których nauczył się w Hiszpanii "Es una cosa muy seria - mamrotał - Es una cosa muy seria" ("To bardzo poważna sprawa".) W obawie przed kulami nikt nie odważył się wychylić głowy ponad martwą powierzchnię piasku. 'jeśli tylko leżało się płasku, nachylenie plaży dawało jaką taką ochronę przed kulami karabinów - wspominał Capa - ale przypływ zaczął spychać nas na druty kolczaste i Niemcy mieli nas jak na talerzu". Przez kilka minut leżał przyciśnięty do piasku, obezwładniony strachem, jakiego nigdy nie doznał we Włoszech: "Było ze mną źle. W rękach trząsł mi się aparat, w którym skończył się film. Jakiś nowy rodzaj strachu telepał mi całym ciałem od stóp do głowy i wykręcał twarz". Capa odpiął saperkę i spróbował się okopać, ale od razu trafił na kamienie. Nagle zauważył, że żołnierze wokół niego leżeli bez ruchu - "jedynie zabici przy brzegu kołysali się w rytm fal". Wiedział, że jedynym sposobem na przezwyciężenie przerażenia było robienie zdjęć, musiał wykonać zadanie tak szybko, jak było to możliwe i wydostać się z tej piekielnej plaży. Opowiadał później Wertenbakerowi, że przez kolejne dziewięćdziesiąt minut robił zdjęcia, aż skończyły mu się filmy. Zobaczył wtedy na morzu barkę , oddaloną o jakieś pięćdziesiąt metrów. Wyskoczyła z niej grupa sanitariuszy, z czerwonymi krzyżami wymalowanymi na hełmach. Zawarczał karabin maszynowy. Kilku z nich zginęło na miejscu. Capa podniósł się i bez zastanowienia pobiegł w kierunku barki. Po chwili brnął w morzu czerwonym od krwi. Zimna woda sięgała mu piersi, fale chlapały twarz. Nad głową trzymał aparaty. Widział, że ucieka.... Jak tylko Capa wdrapał się na pokład barki zaczął zmieniać film. Potem poczuł "leki wstrząs" i zasypało go pierze. "O co chodzi? - pomyślał. Zarzynają kurczaki?" Podniósł głowę i zorientował się, że 50-metrowa barka został trafiona pociskiem kalibru 88mm. Na zakrwawionym pokładzie leżały resztki ciał. "Pierze pochodziło z kapoków porozrywanych na kawałki żołnierzy". Capa dotarł z powrotem do Anglii, oddał filmy kurierowi (pracował wówczas dla magazynu "Life"), przebrał się, odmówił korespondentom czekającym "na jakieś wieści z plaży" wywiadu i pierwszym lepszym okrętem wrócił do Normandii... Jeśli nadal trudno Wam wyobrazić sobie co przeżył Capa na plaży, spójrzcie: Capa był na "Easy Red", cała plaża na odcinku "Omaha" była podzielona na dziesięć sektorów, kilkaset metrów dalej była część nazwana "Dog Green" - to tam lądowali żołnierze w filmie "Szeregowiec Ryan"... Spielberg i Kamiński tworząc swój film korzystali również z KILKU zachowanych klatek Capy... Dlaczego kilku? Bo więcej nigdy nikt nie zobaczył. W pośpiechu w londyńskiej redakcji, gdzie dotarły jego filmy, technicy fotograficzni przegrzali klisze w suszarni i je zniszczyli. Z 79 zrobionych przez Capę fotografii ocalało 11 klatek. Wybranych sześć zdjęć zostało opublikowanych na siedmiu stronach magazynu "Life" 19 czerwca 1944 roku. Capa nigdy nie dopytywał się o zniszczone zdjęcia... Do końca pozostał wierny swojemu credo: „Jeśli twoje zdjęcia nie są dostatecznie dobre, to nie jesteś dostatecznie blisko.” Zginął w 1954 roku w Indochinach jako fotoreporter. Był jedną z pierwszych ofiar wojny w Wietnamie... Polecam pierwszy film pod tym linkiem... http://imperial-sacrifices.blogspot.com/2009/10/robert-capas-iconic-wwii-normandy.html

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Świetna notka... już myślałam, że obejrzę 79 niesamowitych zdjęć, a tu niestety przykra niespodzianka. Na szczęście ocalałe fotografie rekompensują stratę. To jest niesamowite.
Natalia