niedziela, 27 lipca 2008
Jaworzec, który jest i który był....Moja Przystań...
Uwielbiam to miejce. Jego magię, której nie sposób nie poczuć. Ta bacówka jest wręcz stworzona do rozmyslań, oderwania od rzeczywistości. Bez prądu, daleka od popularnych szlaków, zagubiona w kotlinie nad Wetliną....
Uwielbiam zejść na dół do wsi, której już nie ma, przystanąć na cmentarzu, pod krzyżem pańszczyźnianym i wsłuchać się w szmer potoku, szum drzew, śpiew panien piorących ubrania na kamieniu przy brodzie, gwizd gospodarza "dopingującego" konia do dalszej pracy, do głębszej orki... Przecież tu wszędzie były domy, pola, codzienny znój trudnego górskiego życia i odświętna radość. Niedługo znowu tu wrócę, posłuchać gwaru wiecznej ciszy...
Matczyna czułość i troska, ojcowska nauka i zabawa - Dorota, Marek i Kot...
Dorotę i Marka poznałem w schronisku. Kota poznaliśmy również tam. Pewnego wieczoru Ewa i Paweł prowadzący bacówkę w Jaworzcu zaproponowali im adopcję. Marek natychmiast się zgodził, ale w Dorocie odezwał się rozsądek, który wzbudził obawy... Wszystkie rozwiały się kiedy Kot rozgościł się w Doroty troskliwym objęciu... I tak już zostało, i wszyscy byli szczęśliwi, co Marek okazywał skupieniem uwagi na rudym skrawku rzeczywistości, Dorota miłością wypełniającą jej wzrok spoczywający na tej rzeczywistości, a Kot - a Kot mrucząc, prężąc się i pozwalając rozkoszować się innym swoją obecnością....
Dymy spowiły dolinę. To mgła? Nie, to węglarze...
W dolinie Wetliny, przy Jaworcu też jest wypał. Dymy snują się wzdłuż rzeki i rozróżnisz je od mgły tylko w dzień, bo gęstsza i cięższa ta zasłona. Węglarze nieźle zarabiają. Za jeden wypał, który trwa dobę, mają 800 zł. Obrotny zarobi i 10 tys. Węglarze też nieźle piją. Wypłata starcza do uregulowania "kreski". No może nieraz zabraknie jakieś 15 zł....
Kolejka Bieszczadzka - broń Boże w sezonie do niej wsiąść...
Konie? A gdzie Hucuły?
Nie mogę zrozumieć co robią konie w Bieszczadach. Aha już wiem... zarabiają dla swoich właścicieli niemałe pieniędze, uprzyjemniając czas "turystom", którzy jak stonka po kartoflisku tak oni rozleźli się po Bieszczadach, choć mieli zostać nad Soliną gdzie ich miejsce.
A konie? Paweł z Jaworca opowiadał jak dają tu sobie radę - kilka kilometrów i zajechane na śmierć. To świat Hucułów, twardy świat....
środa, 23 lipca 2008
Mokre i błota pełne Bieszczady.. ale najpierw Leliwa
Jest cudownie, jest bieszczadzko. Błoto nie ma nawet czasu zaschnąć na butach i spodniach, bo za chwilę rozmiękcza je kolejny deszcz, następna kałuża lub ponowny zjazd po błotnej ścieżce - szlaku....
Z Warszawy wyjechałem przed północą i w czasie podróży, gdzieś w Rzeszowie na stacji benzynowej postanowiłem najpierw odwiedzić Rymanów Zdrój. Byłem na miejscu przed szóstą rano. Zaparkowałem przed Leliwą. Wspominienia wróciły. Byłem tu ostatni raz 12 lat temu. Pamiętam, że gdy przyjechałem latem, to już nie mogłem być w Leliwie i zakwaterowano mnie w Zimowicie. Leliwa już była zamknięta i taką pozostała do dziś. Patrzyłem przez okna, wspinałem się po balkonach, tarasach i zewnętrznych schodach. Patrzyłem przez okna. Znalazłem świetlicę i jadalnię. Widziałem korytarz na moim piętrze, ale nie mogłem wejść do wnętrza by choć spojrzeć do mojego pokoju, bliźniaczek, Szakuła - Łukasza czy też Marty. Marto Leliwa umarła. W ostatniej chwili zdążyliśmy przesiąknąć klimatem tej willi by teraz móc patrzeć na nią z żalem, ogromnym żalem. Patrząc na nasze wspomnienia poczułem, a rzadko mi się to zdarza, upływ czasu i przemijalność tak wspaniałych chwil , których nigdy nie doceniamy gdy trwają, gdy mamy 14 lat...
Polonia i Zimowit działają, Maria jest nadal piękna, Zofia w remoncie, Eskulap odnowiony a Stomil już ukryty pośród drzew, które przez 12 lat nieźle urosły. Kościół też wypiekniał, tylko Tabor się w ogóle nie zmienił. Celestyna, Klaudyna i Tytus nadal swoim słonym smakiem wykrzywiają usta kuracjuszy i...leczą ich z chorób, które tu ze sobą przywlekli.
Szybko stąd wyjechałem. Żal, żal mi tych chwil i Leliwy. Gdyby nadal funkcjonowała bym się cieszył i sprawdził czy w naszej klasie na poddaszu, przy ścianie obok okna po lewej stronie jest mój wpis. A tak jestem smutny.
Dojechałem do Jaworca, auto zostawiłem na parkungu poniżej. Pokój w werandzie mam fantastyczny. Z początku chciałem ten dzień spędzić odpoczywając, gdyż w końcu całą noc jechałem, ale po jakimś czasie zaopatrzyłem się w laminowaną mapę, spakowałem plecak, ubrałem kurtkę, spodnie "drużyny" oraz stuptupy i ruszyłem na czarny szlak w kierunku Połoniny Wetlińskiej. W wielu miejscach ścieżka zamieniała w szeroką drogę rozoraną przez traki zwożące drewno ze stoków. Zrobiłem krótką przerwę na jagodowym polu, a potem wyszedłem z lasu już w kierunku Przełęczy Orłowicza. Na stoku Smereka spotkałem trójkę wędrowców - dwóch mężczyzn i kobietę, w sile wieku i razem z nimi doszedłem na Przełęcz. Zaczął padać deszcz. Zrobiłem kilka zdjęć przez chmury w obie strony - na północ i południe. Przy porywistym wietrze i deszczu zacinającym jakby od dołu doszedłem skalnym grzbietem na Smerek. Po kiliku chwilach postoju w chmurach zacząłem schodzić. Podejście było w miarę łagodne w kilkoma cięższymi tylko podejściami. Zejście natomiast było jednym wielkim, a w niektórych miejscach niesamowicie stromym, zjazdem błotnym. Na szczęście umiem dosyć dobrze poruszać się po stromych stokach no i nie bałem się o buty, więc w efekcie ani razu nie władowałem się tyłkiem w błoto. Jednak jak już doszedłem do mostu na Wetlinie błotna maź oblepieła mnie szczelnie do łydek, a po wewnętrznej stronie ud prawie do czterech liter... W Kalnicy kupiłem piwo, które w ogóle mi nie smakowało i które po kilku łykach wylałem. Do schroniska dotarłem totalnie przemoczony. Jedynie kurtka dała radę i plecak tylko zwilgotniał delikatnie. Przebrałem się, rozwiesiłem zgnojone ciuchy i wyciągnąłem wkładki z butów. A w jadalni zaczęły się śpiewy, które rwały do... trudno powiedzieć. Wykąpełem się przed dziesiątą - wspaniała ciepła woda - a potem jeszcze gdzieś do 23.30 towarzyszyłem tej garstce młodych wędrowców przygnanych tu przez deszcz. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem w tym cieplutkim śpiworze w małym pokoiku na werandzie. Rano zjadłem jajcówę, oddalem telefon do ładowania, porozmawiałem z Markiem i Dorotą - on prawnik ona anglistka - a potem zdecydowałem się na podróż do Ustrzyk. Ciągle pada. Jutro ma się przejaśnić. Fajnie by było bo chcę wejść od wetliny na Połoninę Wetlińską. A na zdjęciach Rymanów Zdrój. Na pierwszym martwa Leliwa...
Z Warszawy wyjechałem przed północą i w czasie podróży, gdzieś w Rzeszowie na stacji benzynowej postanowiłem najpierw odwiedzić Rymanów Zdrój. Byłem na miejscu przed szóstą rano. Zaparkowałem przed Leliwą. Wspominienia wróciły. Byłem tu ostatni raz 12 lat temu. Pamiętam, że gdy przyjechałem latem, to już nie mogłem być w Leliwie i zakwaterowano mnie w Zimowicie. Leliwa już była zamknięta i taką pozostała do dziś. Patrzyłem przez okna, wspinałem się po balkonach, tarasach i zewnętrznych schodach. Patrzyłem przez okna. Znalazłem świetlicę i jadalnię. Widziałem korytarz na moim piętrze, ale nie mogłem wejść do wnętrza by choć spojrzeć do mojego pokoju, bliźniaczek, Szakuła - Łukasza czy też Marty. Marto Leliwa umarła. W ostatniej chwili zdążyliśmy przesiąknąć klimatem tej willi by teraz móc patrzeć na nią z żalem, ogromnym żalem. Patrząc na nasze wspomnienia poczułem, a rzadko mi się to zdarza, upływ czasu i przemijalność tak wspaniałych chwil , których nigdy nie doceniamy gdy trwają, gdy mamy 14 lat...
Polonia i Zimowit działają, Maria jest nadal piękna, Zofia w remoncie, Eskulap odnowiony a Stomil już ukryty pośród drzew, które przez 12 lat nieźle urosły. Kościół też wypiekniał, tylko Tabor się w ogóle nie zmienił. Celestyna, Klaudyna i Tytus nadal swoim słonym smakiem wykrzywiają usta kuracjuszy i...leczą ich z chorób, które tu ze sobą przywlekli.
Szybko stąd wyjechałem. Żal, żal mi tych chwil i Leliwy. Gdyby nadal funkcjonowała bym się cieszył i sprawdził czy w naszej klasie na poddaszu, przy ścianie obok okna po lewej stronie jest mój wpis. A tak jestem smutny.
Dojechałem do Jaworca, auto zostawiłem na parkungu poniżej. Pokój w werandzie mam fantastyczny. Z początku chciałem ten dzień spędzić odpoczywając, gdyż w końcu całą noc jechałem, ale po jakimś czasie zaopatrzyłem się w laminowaną mapę, spakowałem plecak, ubrałem kurtkę, spodnie "drużyny" oraz stuptupy i ruszyłem na czarny szlak w kierunku Połoniny Wetlińskiej. W wielu miejscach ścieżka zamieniała w szeroką drogę rozoraną przez traki zwożące drewno ze stoków. Zrobiłem krótką przerwę na jagodowym polu, a potem wyszedłem z lasu już w kierunku Przełęczy Orłowicza. Na stoku Smereka spotkałem trójkę wędrowców - dwóch mężczyzn i kobietę, w sile wieku i razem z nimi doszedłem na Przełęcz. Zaczął padać deszcz. Zrobiłem kilka zdjęć przez chmury w obie strony - na północ i południe. Przy porywistym wietrze i deszczu zacinającym jakby od dołu doszedłem skalnym grzbietem na Smerek. Po kiliku chwilach postoju w chmurach zacząłem schodzić. Podejście było w miarę łagodne w kilkoma cięższymi tylko podejściami. Zejście natomiast było jednym wielkim, a w niektórych miejscach niesamowicie stromym, zjazdem błotnym. Na szczęście umiem dosyć dobrze poruszać się po stromych stokach no i nie bałem się o buty, więc w efekcie ani razu nie władowałem się tyłkiem w błoto. Jednak jak już doszedłem do mostu na Wetlinie błotna maź oblepieła mnie szczelnie do łydek, a po wewnętrznej stronie ud prawie do czterech liter... W Kalnicy kupiłem piwo, które w ogóle mi nie smakowało i które po kilku łykach wylałem. Do schroniska dotarłem totalnie przemoczony. Jedynie kurtka dała radę i plecak tylko zwilgotniał delikatnie. Przebrałem się, rozwiesiłem zgnojone ciuchy i wyciągnąłem wkładki z butów. A w jadalni zaczęły się śpiewy, które rwały do... trudno powiedzieć. Wykąpełem się przed dziesiątą - wspaniała ciepła woda - a potem jeszcze gdzieś do 23.30 towarzyszyłem tej garstce młodych wędrowców przygnanych tu przez deszcz. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem w tym cieplutkim śpiworze w małym pokoiku na werandzie. Rano zjadłem jajcówę, oddalem telefon do ładowania, porozmawiałem z Markiem i Dorotą - on prawnik ona anglistka - a potem zdecydowałem się na podróż do Ustrzyk. Ciągle pada. Jutro ma się przejaśnić. Fajnie by było bo chcę wejść od wetliny na Połoninę Wetlińską. A na zdjęciach Rymanów Zdrój. Na pierwszym martwa Leliwa...
Zdjęcia nadrobią zaległości a opowieści raczej nie będzie
O tak, bo jakoś siedząc teraz w barze w Ustrzykach Górnych ciężko zebrać mi się i zacząć pisać o Mazurach. Co mogą to zdjęcia pokażą. Cudowne Wigry, piękny klasztor w Sejnach i spokój, spokój, niebiański spokój. Na pewno odpocząłem. Myślę, że Magda również...
Warszawa, to moje spacery i trochę prywatnych spojrzeń na miasto w którym obecnie mieszkam i o dziwo w którym naprawdę się odnalazłem i dobrze się czuję. Wrocław uwielbiam i z sentymentem do niego wracam, ale mając teraz porównanie lepiej mieszka mi się w Warszawie. Na pewno jednym z powodów jest bardzo dogodna komunikacja, szczególnie gdy jak ja mieszka się w samym centrum:)
Krotoszyn i okolice to zdjęcia robione o jednym wschodzie i jednym zachodzie słońca w Zdunach, Kobylinie i wokół tych miast. To zlecenie do folderów, po którego wykonaniu uświadomiłem sobie że czas kupić nowy aparat i teleobiektyw, co też niezwłocznie uczyniłem. Martyna ty Tofiku:)
A Stodoła to zlecenie, które Lucas (Fundacja, OTV) ma w tym klubie ale nie zawsze jest w stanie przyjść i zrobić zdjęcia. Więc wybrałem się za niego, namówiłem na wycieczkę również Mool'a (Fundacja) i było wesoło. NRD-owskie pływaczki, terminatory, wieloryby, ale i kilka naprawdę pięknych i zjawiskowych kobiet. No i oświetleniowiec, dla którego z jeszcze jednym fotografem chcieliśmy zrzucić się na... szafot, lub choćby stryczek:)
Wracam do pierogów z jagodami, deszczu i bieszczadzkiego błota, którego duuużo mam na mokrych spodniach i przemoczonych butach:)
Warszawa, to moje spacery i trochę prywatnych spojrzeń na miasto w którym obecnie mieszkam i o dziwo w którym naprawdę się odnalazłem i dobrze się czuję. Wrocław uwielbiam i z sentymentem do niego wracam, ale mając teraz porównanie lepiej mieszka mi się w Warszawie. Na pewno jednym z powodów jest bardzo dogodna komunikacja, szczególnie gdy jak ja mieszka się w samym centrum:)
Krotoszyn i okolice to zdjęcia robione o jednym wschodzie i jednym zachodzie słońca w Zdunach, Kobylinie i wokół tych miast. To zlecenie do folderów, po którego wykonaniu uświadomiłem sobie że czas kupić nowy aparat i teleobiektyw, co też niezwłocznie uczyniłem. Martyna ty Tofiku:)
A Stodoła to zlecenie, które Lucas (Fundacja, OTV) ma w tym klubie ale nie zawsze jest w stanie przyjść i zrobić zdjęcia. Więc wybrałem się za niego, namówiłem na wycieczkę również Mool'a (Fundacja) i było wesoło. NRD-owskie pływaczki, terminatory, wieloryby, ale i kilka naprawdę pięknych i zjawiskowych kobiet. No i oświetleniowiec, dla którego z jeszcze jednym fotografem chcieliśmy zrzucić się na... szafot, lub choćby stryczek:)
Wracam do pierogów z jagodami, deszczu i bieszczadzkiego błota, którego duuużo mam na mokrych spodniach i przemoczonych butach:)
czwartek, 17 lipca 2008
Nadrabiam zalgłości
Subskrybuj:
Posty (Atom)