Godzinny spacer po parku uświadomił mi, że jednak są w Warszawie miejsca, gdzie nie słychać miasta. A może to po prostu śnieg tłumi wszystkie dźwięki. Nie zmienia to faktu, że było fantastycznie, a najbardziej, jak widać, ujęły mnie mostki...
Tak..., nie ma się co oszukiwać, tęsknię za Doliną Baryczy, za Stawami Milickimi i podkrotoszyńskimi lasami. Za drogą z Trzebicka w dół, na południe, ku wzgórzom na horyzoncie.
Próbuję przeczekać zimę...jak co roku. Czuję jednak, że ona dopiero się zaczęła i na upragnioną zieleń łąk i lasów, przyjdzie jeszcze poczekać długie, ciemne misiące.
Powoli też przyzwyczajam się do myśli, że zbyt szybko nie wrócę do domu. Zaczął się trzeci rok mojego życia w Warszawie i myślę, że jeszcze wiele lat przede mną.
Tymczasem w czerwcu będę miał więcej czasu na to, by przenieść się do Jankowej, uporządkować działkę i pomyśleć o jakimś małym domku letniskowym. Ale na razie powoli...
niedziela, 3 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz