To są zdjęcia dla tych wszystkich, którzy mają już dość wszechogarniającej szarości!
Asia, kwiaciarka z Krotoszyna, pokazała mi niezwykłe kulki, które pochłniają wodę. Na początku mają milimetr średnicy i są bardzo twarde, a po ośmiogodzinnym pobycie w wodzie rosną i robią się "gumowe":)
Potem zamieniłem pokój w małe studio - cztery lampy (2 x 500W i 2 x 200W) oraz namiot bezcieniowy, a ponadto chęć do zabawy:) Poniżej efekty szaleństw. Zdradzę jedynie, że użyłem tylko trzech kolorów kulek, a reszta to magia światła!!!
czwartek, 28 stycznia 2010
środa, 27 stycznia 2010
Nie ma złej pogody na rower...
...tylko nieraz trudno przejechać przez śnieżne zaspy. Ale co tam! Jakiś czas temu byłem w domu. Śniegu mnóstwo napadało, ale pogoda była sympatyczna, a mi się zachciało pojeździć rowerem.
Dawno nieużywany pojazd wymagał jedynie dopompowania kół. Wytoczyłem się z podwórka, chwiejnym kursem spłynąłem lodowo - śnieżną rynną, która latem stanowi ulicę Ceglarską do Słowiańskiej.
Tutaj było dużo lepiej, ale już na Bolewskiego znowu jechałem trochę śliską rynną, trochę nieodśnieżonym chodnikiem. Najgorzej było gdy próbował mnie wyminąć jakiś samochód, bo rower zachowywał się jak bobslej i za nic w świecie nie chciał wyjechać z "toru" - łatwiej byłoby go chyba przewrócić i ściągnąć na bok:).
Kiedy już byłem w lesie, w okolicach zjazdu na Perzyce, stwierdziłem, że już nie chce mi się mknąć bobslejem na kółkach, ryzykując połamanie kości i ubytki w uzębieniu... Zjechałem w kierunku Perzyc i to by było na tyle, jeśli chodzi o używanie w tej części podróży określenia "jechać".
Droga była przejezdna wyłącznie dla dużych traktorów. Trochę prowadziłem rower w głębokim rowie - tzn. ja szedłem w rowie i ciągnąłem żelastwo po garbie utworzonym na środku drogi. No ale bliżej żwirowni, w połowie drogi między lasem a wsią, z uwagi na fatalne warunki drogowe, byłem zmuszony zarzucić pojazd na plecy i niczym pług drałować dalej na pieszo:) W tym momencie zrobiłem kilka zdjęć. Było pięknie. Cicho, biało, a nad las napłynęły ciemne, śniegu pełne chmury:)
Ze żwirowni zjechałem już siłą rozpędu do wsi, a dalej już do drogi głównej i na Zduny. Do Krotoszyna wracałem już niestety odśnieżoną krajówką, bowiem dzień zbliżał się ku końcowi, a ja nie zabrałem z Warszawy oświetlenia rowerowego.
Czekam na kolejną możliwość pojeżdżenia na rowerze. Nie zabiorę go na razie do Warszawy, bo tu nie znajdę takiego klimatu. Myślę, że przy okazji kolejnej wizyty u rodziców ponownie wsiądę na dwa kółka:)
Dawno nieużywany pojazd wymagał jedynie dopompowania kół. Wytoczyłem się z podwórka, chwiejnym kursem spłynąłem lodowo - śnieżną rynną, która latem stanowi ulicę Ceglarską do Słowiańskiej.
Tutaj było dużo lepiej, ale już na Bolewskiego znowu jechałem trochę śliską rynną, trochę nieodśnieżonym chodnikiem. Najgorzej było gdy próbował mnie wyminąć jakiś samochód, bo rower zachowywał się jak bobslej i za nic w świecie nie chciał wyjechać z "toru" - łatwiej byłoby go chyba przewrócić i ściągnąć na bok:).
Kiedy już byłem w lesie, w okolicach zjazdu na Perzyce, stwierdziłem, że już nie chce mi się mknąć bobslejem na kółkach, ryzykując połamanie kości i ubytki w uzębieniu... Zjechałem w kierunku Perzyc i to by było na tyle, jeśli chodzi o używanie w tej części podróży określenia "jechać".
Droga była przejezdna wyłącznie dla dużych traktorów. Trochę prowadziłem rower w głębokim rowie - tzn. ja szedłem w rowie i ciągnąłem żelastwo po garbie utworzonym na środku drogi. No ale bliżej żwirowni, w połowie drogi między lasem a wsią, z uwagi na fatalne warunki drogowe, byłem zmuszony zarzucić pojazd na plecy i niczym pług drałować dalej na pieszo:) W tym momencie zrobiłem kilka zdjęć. Było pięknie. Cicho, biało, a nad las napłynęły ciemne, śniegu pełne chmury:)
Ze żwirowni zjechałem już siłą rozpędu do wsi, a dalej już do drogi głównej i na Zduny. Do Krotoszyna wracałem już niestety odśnieżoną krajówką, bowiem dzień zbliżał się ku końcowi, a ja nie zabrałem z Warszawy oświetlenia rowerowego.
Czekam na kolejną możliwość pojeżdżenia na rowerze. Nie zabiorę go na razie do Warszawy, bo tu nie znajdę takiego klimatu. Myślę, że przy okazji kolejnej wizyty u rodziców ponownie wsiądę na dwa kółka:)
czwartek, 21 stycznia 2010
Rozstrzygnięcie poznańskiego konkursu
środa, 6 stycznia 2010
Podróż po sens...
Na początek chciałbym podziękować tym, którzy nawet o tym nie wiedząc, przyczynili się do powstania tych zdjęć, do stworzenia klimatu tej podróży, wędrówki przez Poznań i przeze mnie… Dziękuję Martynie i Natalii za kawał suchej podłogi i dach nad głową, za dobre słowo, Gabrysiowi za wyrozumiałość i świetną rozmowę o meandrach lingwistyki, Maciejowi za dyskusję o jedynym narodzie, którego nie wolno krytykować, Batonowi za „A to dziwka!” i jak zwykle wyjątkowy klimat, który wokół siebie roztacza i w końcu Marcie za chlebową gumkę i uśmiech…
Dzięki!!!
Oto zdjęcia z mojej wędrówki. Bardzo mi potrzebnej, bo uświadamiającej po raz kolejny, że każda ocena jest względna i może być błędna, gdy tylko zmienią się realia, w których przyszło żyć temu, który ocenia. Gdy mieszkałem we Wrocławiu przyjazd do Poznania nie był dla mnie niczym zachwycającym. Mieszkając w Breslau nie doceniałem piękna stolicy Wielkopolski – myślałem „Jakie nudne, pruskie, jednolite, XIX - wieczne miasto”.
Teraz, gdy mam za sobą ponad dwa lata życia w Warszawie, „gdzie Hitler i Stalin zrobili co swoje”, a dołożyli socjaliście ze swoim „pięknym” socrealizmem w architekturze, przyjechałem do Poznania i stwierdziłem „Jakie piękne, fascynujące i różnorodne XIX – wieczne miasto”. Spacerując ponad cztery godziny, gdy tylko mijałem kolejne kamienice, zadzierałem wysoko głowę, by je dokładnie obejrzeć. W wielu wypadkach to misterne dzieła sztuki. Naprawdę coś… Rozkwit mieszczańskiej architektury, przepych i dowód na dobre prosperowanie mieszkańców Posen.
Szedłem od ulicy Przemysłowej na Wildzie w kierunku Starego Browaru, dalej na Rynek, a stamtąd na Śródkę. Następnie wróciłem na drugą stronę Warty i wzdłuż rzeki doszedłem do przystani wodnej (chyba LOK-u). Przeszedłem obok torów łuczniczych i wróciłem na Wildę.
A sama podróż i spacer, oprócz zdjęć miały dla mnie jeszcze jeden wymierny efekt – mnóstwo czasu na przemyślenia. Bardzo mi tego brakowało, a już najwyższy był czas, by odnaleźć się, określić swoje miejsce, swój status, dążenia. Efekt jest taki, że zrozumiałem, że nie mam dążeń. Nie mam celu. To podobno nawet lepiej nie mieć celu w życiu, niż dążyć do celu, który potem okazuje się, że nim nie jest. Mniej niepotrzebnej straty energii. Wiem też, że nie przeprowadzę się z powrotem na zachód, w Dolinę Baryczy. Owszem mógłbym tam zamieszkać, ale nie za bardzo wiem, z czego miałbym się tam utrzymywać. Na swojej ziemi
i tak na razie nie mogę postawić domu – przynajmniej nie zgodnie z prawem. Ale zawsze mogę tam mieć domek letniskowy – miejsce odpoczynku…
A na koniec zrozumiałem jeszcze jedną, chyba najważniejszą rzecz. Jestem fantastą, marzycielem i to niestety nie jest dobre. Tęsknię do świata, którego nie znałem i który zapewne nie istniał, bo egzystuje jedynie w wyidealizowanej wersji w moich „wspomnieniach”, przeniesionych wprost ze zdjęć i map. Dlaczego to takie złe?
Bo kiedy tęsknię do Doliny Baryczy, to przed oczami nie mam obecnego Milicza, ale okolice Militscha z około 1930 roku… Od wielu lat już tak tęsknię i nie potrafię inaczej…
A na koniec konkurs dla uważnych oglądaczy, najłatwiej będzie tym z Poznania:) Na jednym ze zdjęć czegoś brakuje. Zostało w około 10 proc. przeze mnie przerobione - coś wyciąłem, coś domalowałem:) Dla zwycięzcy pięć piw:) Rozwiązanie nastąpi jak przyjdzie kilka odpowiedzi - opublikuję fotografię w oryginale. No chyba, że nikt nic nie napisze, to wówczas rozwiązanie za jakiś miesiąc:)
Dla ułatwienia dodam, że to nie zdjęcie przyrody, a raczej architektury...
Dzięki!!!
Oto zdjęcia z mojej wędrówki. Bardzo mi potrzebnej, bo uświadamiającej po raz kolejny, że każda ocena jest względna i może być błędna, gdy tylko zmienią się realia, w których przyszło żyć temu, który ocenia. Gdy mieszkałem we Wrocławiu przyjazd do Poznania nie był dla mnie niczym zachwycającym. Mieszkając w Breslau nie doceniałem piękna stolicy Wielkopolski – myślałem „Jakie nudne, pruskie, jednolite, XIX - wieczne miasto”.
Teraz, gdy mam za sobą ponad dwa lata życia w Warszawie, „gdzie Hitler i Stalin zrobili co swoje”, a dołożyli socjaliście ze swoim „pięknym” socrealizmem w architekturze, przyjechałem do Poznania i stwierdziłem „Jakie piękne, fascynujące i różnorodne XIX – wieczne miasto”. Spacerując ponad cztery godziny, gdy tylko mijałem kolejne kamienice, zadzierałem wysoko głowę, by je dokładnie obejrzeć. W wielu wypadkach to misterne dzieła sztuki. Naprawdę coś… Rozkwit mieszczańskiej architektury, przepych i dowód na dobre prosperowanie mieszkańców Posen.
Szedłem od ulicy Przemysłowej na Wildzie w kierunku Starego Browaru, dalej na Rynek, a stamtąd na Śródkę. Następnie wróciłem na drugą stronę Warty i wzdłuż rzeki doszedłem do przystani wodnej (chyba LOK-u). Przeszedłem obok torów łuczniczych i wróciłem na Wildę.
A sama podróż i spacer, oprócz zdjęć miały dla mnie jeszcze jeden wymierny efekt – mnóstwo czasu na przemyślenia. Bardzo mi tego brakowało, a już najwyższy był czas, by odnaleźć się, określić swoje miejsce, swój status, dążenia. Efekt jest taki, że zrozumiałem, że nie mam dążeń. Nie mam celu. To podobno nawet lepiej nie mieć celu w życiu, niż dążyć do celu, który potem okazuje się, że nim nie jest. Mniej niepotrzebnej straty energii. Wiem też, że nie przeprowadzę się z powrotem na zachód, w Dolinę Baryczy. Owszem mógłbym tam zamieszkać, ale nie za bardzo wiem, z czego miałbym się tam utrzymywać. Na swojej ziemi
i tak na razie nie mogę postawić domu – przynajmniej nie zgodnie z prawem. Ale zawsze mogę tam mieć domek letniskowy – miejsce odpoczynku…
A na koniec zrozumiałem jeszcze jedną, chyba najważniejszą rzecz. Jestem fantastą, marzycielem i to niestety nie jest dobre. Tęsknię do świata, którego nie znałem i który zapewne nie istniał, bo egzystuje jedynie w wyidealizowanej wersji w moich „wspomnieniach”, przeniesionych wprost ze zdjęć i map. Dlaczego to takie złe?
Bo kiedy tęsknię do Doliny Baryczy, to przed oczami nie mam obecnego Milicza, ale okolice Militscha z około 1930 roku… Od wielu lat już tak tęsknię i nie potrafię inaczej…
A na koniec konkurs dla uważnych oglądaczy, najłatwiej będzie tym z Poznania:) Na jednym ze zdjęć czegoś brakuje. Zostało w około 10 proc. przeze mnie przerobione - coś wyciąłem, coś domalowałem:) Dla zwycięzcy pięć piw:) Rozwiązanie nastąpi jak przyjdzie kilka odpowiedzi - opublikuję fotografię w oryginale. No chyba, że nikt nic nie napisze, to wówczas rozwiązanie za jakiś miesiąc:)
Dla ułatwienia dodam, że to nie zdjęcie przyrody, a raczej architektury...
niedziela, 3 stycznia 2010
Zima w Parku Skaryszewskim
Godzinny spacer po parku uświadomił mi, że jednak są w Warszawie miejsca, gdzie nie słychać miasta. A może to po prostu śnieg tłumi wszystkie dźwięki. Nie zmienia to faktu, że było fantastycznie, a najbardziej, jak widać, ujęły mnie mostki...
Tak..., nie ma się co oszukiwać, tęsknię za Doliną Baryczy, za Stawami Milickimi i podkrotoszyńskimi lasami. Za drogą z Trzebicka w dół, na południe, ku wzgórzom na horyzoncie.
Próbuję przeczekać zimę...jak co roku. Czuję jednak, że ona dopiero się zaczęła i na upragnioną zieleń łąk i lasów, przyjdzie jeszcze poczekać długie, ciemne misiące.
Powoli też przyzwyczajam się do myśli, że zbyt szybko nie wrócę do domu. Zaczął się trzeci rok mojego życia w Warszawie i myślę, że jeszcze wiele lat przede mną.
Tymczasem w czerwcu będę miał więcej czasu na to, by przenieść się do Jankowej, uporządkować działkę i pomyśleć o jakimś małym domku letniskowym. Ale na razie powoli...
Tak..., nie ma się co oszukiwać, tęsknię za Doliną Baryczy, za Stawami Milickimi i podkrotoszyńskimi lasami. Za drogą z Trzebicka w dół, na południe, ku wzgórzom na horyzoncie.
Próbuję przeczekać zimę...jak co roku. Czuję jednak, że ona dopiero się zaczęła i na upragnioną zieleń łąk i lasów, przyjdzie jeszcze poczekać długie, ciemne misiące.
Powoli też przyzwyczajam się do myśli, że zbyt szybko nie wrócę do domu. Zaczął się trzeci rok mojego życia w Warszawie i myślę, że jeszcze wiele lat przede mną.
Tymczasem w czerwcu będę miał więcej czasu na to, by przenieść się do Jankowej, uporządkować działkę i pomyśleć o jakimś małym domku letniskowym. Ale na razie powoli...
Subskrybuj:
Posty (Atom)